Paweł - miłość i pasja

To będzie opowieść o prawdziwym mężczyźnie o dzikim sercu. Człowieku, który miał wiele pasji i żył pełnią życia.

Tak trudno uwierzyć, że jeden człowiek może dokonać tylu rzeczy, żyć tak intensywnie i pozostawić taką ogromną pustkę jak Paweł.

Zginął na miesiąc przed swoimi 23 urodzinami, a Jego dokonania mogłyby zapełnić kilka życiorysów.

            Przede wszystkim był człowiekiem gór, kochał je do szaleństwa. Nie mógł bez nich żyć - kiedy przygotowywał się do kolejnej wyprawy, wpadał w euforię. To było coś mistycznego. Czasem wydawało się, że góry Go ciągle wołają, a On nie umie się oprzeć tej melodii. Góry to Jego miłość, pasja, radość życia, miejsce, gdzie odpoczywał, ładował akumulator, miał czas na przemyślenia. Wracał zawsze odnowiony.

Nie znał lęku, choć nieraz wyruszał samotnie, w nocy - nieustannie przełamywał kolejne bariery - strachu, wytrzymałości, wysokości. Ale to nie była brawura - zawsze przygotowany, z mapą w garści planował trasę krok po kroku. Potem wiele tras znał już na pamięć. W Beskidach nie ma chyba szlaku, którego by nie przemierzył.

Uwielbiał wyprawy na wschód słońca. Wyruszał z domu w środku nocy, by w górach zobaczyć pierwsze promienie budzącego się świata. W takich momentach spotykał Boga. Był blisko Niego i jako pierwszy mógł z Nim porozmawiać, kiedy cały świat pogrążony był w sennej malignie. Wracał pełen energii, nowych pomysłów, z planem na kolejne dni. Najbardziej kochał wschody słońca na Malinowskiej Skale i Babiej Górze.

I tak bez przerwy wracał w górskie przestworza, kiedy mu było ciężko, był zmęczony rutyną życia, pakował plecak, by spotkać się ze swoją miłością. Nieraz te wyprawy były niebezpieczne - spotkania z watahami wilków czy niedźwiedziami nie były czymś wyjątkowym. Ale On miał wiedzę i nadzwyczajnie panował nad emocjami, wiedział jak postępować w obecności dzikiej zwierzyny.

Kiedyś w Bieszczadach zerwał się tak bardzo porywisty wiatr, że Paweł przy swoim wzroście 193 cm nie mógł ustać w miejscu. W tych warunkach musiał rozłożyć namiot, by wraz z dwójką przyjaciół przetrwać do świtu. Ale to nie był koniec przygód, bo oto pojawił się niedźwiedź, który całą noc uderzał łapą w namiot, w którym schronili się przed wichurą. A Paweł ze spokojem zasnął, wcześniej zachęcając do tego samego kumpli,

którzy byli bliscy utraty zmysłów.

Zdarzało się, że warunki pogodowe stały się w trakcie wyprawy dramatyczne. Tak było 16 stycznia 2021 roku, kiedy wraz z tatą i bratem Krzyśkiem zdobywał Giewont. Zupełnie nieprzetarty szlak przykryty był dwumetrową warstwą śniegu. Raki trzeba było zamienić na rakiety śnieżne, a szlak wytyczać za pomocą GPS-u. Po dwugodzinnej walce z żywiołem z powodu zmęczenia i wyziębienia organizmu oraz realnego zagrożenia lawinowego chłopcy zawrócili. Drugą próbę zdobycia szczytu podjęli w kwietniu, wtedy już doszli do Czerwonych Wierchów.

            Zawsze wracał, rozsądek przeważał nad brawurą. Lata treningów robiły swoje. Od kilku lat trenował swoje umiejętności na skałkach  na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Do tego zaszczepił go Rudy, kolega z technikum. W domu pojawiły się liny, karabinki, uprzęże, buty do wspinaczki - oczywiście o rozmiar za małe, żeby dobrze trzymały się na stopie.

Ćwiczył na Jurze i w Bielsku na ściankach wspinaczkowych. Uwielbiał tą atmosferę rodzinnych pikników pod skałami. Nieraz opowiadał z nutą zazdrości o całych rodzinach rozbitych obozem pod skałą, które dopingowały swoich mężczyzn w zdobywaniu góry. Marzyło mu się, że będzie wyjeżdżał tak ze swoja rodziną. 

Ile razy odpadł od skały…

Oczywiście opowiadał o tym po wielu tygodniach, żeby nie martwić mamy.

            Świetnie znał się na pogodzie, jako pilot wiedział, na co zwrócić uwagę. Wystarczyło, że spojrzał na chmury i zaraz wydawał werdykt pogodowy. Praktycznie codziennie pytałam go o pogodę, żeby wiedzieć,

czy wywiesić pranie w ogrodzie czy nie.

Oprócz wypraw górskich planował też inne eskapady. Zew przygody wołał go nieustannie. Był niespokojnym duchem, nie mógł usiedzieć na  miejscu, nieustannie przygoda wołała go po imieniu, otwierały się przed nim nowe przestworza, wtedy pakował plecak i ruszał…

Tak jak w lipcu 2018 roku, kiedy postanowił pieszo dotrzeć nad morze. To była trudna wyprawa, plecak ważył tonę. Drżałam z przerażenia, przy pożegnaniu posłuchał mojej rady i do plecaka przyczepił tekturę z napisem ,,NAD MORZE”. Kiedy doszedł    do drogi Wisła-Katowice, znalazł kogoś, kto podwiózł go kawałek. I tak przez cały czas Bóg zsyłał mu dobrych ludzi, którzy go podwieźli, nakarmili, przenocowali. Jakaś babcia specjalnie dla niego zniosła ze strychu pierzynę, żeby mu się dobrze spało. Następnego dnia kierowca tira zafundował mu obiad na stacji benzynowej i zawiózł na nocleg do swojej mamy.

Szybko dotarł do wybrzeża, a potem już o własnych siłach przemierzał plaże. Pierwszą noc postanowił spędzić na plaży, nieznane małżeństwo z Bielska pozostawiło mu namiot, aby choć trochę mógł się osłonić

przed wiatrem. Następnego dnia przeszedł 50 km w 40-stopniowym upale przez puste plaże od Dębek do Łeby. Tylko szum morza i żar lejący się z nieba. W przerwie marszu kąpiel w morzu i znów  samotna wędrówka

ku wyznaczonemu celowi. Tylko natrętne myśli kłębią się w głowie - nie ma prądu, nie ma słuchawek, nie ma muzyki. I samotna noc w hamaku na wydmach, gdzieś przed Łebą.

Wieczorem przekonał się, że w tej części wybrzeża nie ma zachodów słońca. Tu podziwia się wschody słońca. Noc niby miał spokojną, tylko jakiś dzik przeszarżował 2 metry od hamaka, na którym spał Paweł.

Ciekawe, co go tak wystraszyło, że pędził na złamanie karku?

Następnego dnia Słowiński Park Narodowy i poligony w Jarosławcu. Musiał je jakoś ominąć. Został mu litr wody i rozpływające się konserwy, w poszukiwaniu jedzenia i wody był zmuszony wejść w głąb lądu. Odparzone stopy odmawiały posłuszeństwa,  ale udało mu się zrealizować plan.

Czego dowiedział się o sobie w trakcie tej podróży przez Polskę? Na jakie pytania znalazł odpowiedź? Myślę, że zamknął pewien etap życia. Przemyślał różne sprawy i wiedział, czego chce od życia, bo droga to poznanie siebie, to odkrywanie swojej tożsamości. Droga to też trud i zmaganie się z własną słabością.

Rok później wyruszył w Bieszczady. Opuszczone wioski napawały lękiem, widmo spotkania z dziką zwierzyną nie poprawiało sytuacji, ale On szedł. Kochał te samotne wyprawy, noce spędzone w hamaku, w odosobnieniu, w dziczy, gdzie dokładnie mógł usłyszeć głos Boga i poznać samego siebie.

Z czasem w wyprawach górskich towarzyszył mu brat Krzysiek. Złapali wspólny język, obaj kochali góry i walkę z własną słabością. W sierpniu 2019 roku wyruszyli na wyprawę Głównym Szlakiem Beskidzkim. Razem planowali trasę, studiując mapę i robili zakupy - woda, snikersy i kabanosy - to ich ulubione menu. Bez zbędnych kilogramów w plecaku.

Druga pasja to latanie. Od wczesnego dzieciństwa budował, składał, ulepszał modele samolotów. Potem pojawiły się modele latające- ciągle je sklejał po kolejnych ,,katastrofach lotniczych”. Byliśmy stałymi uczestnikami pikników lotniczych czy to w Bielsku czy na górze Żar. Kto by wtedy pomyślał, że Paweł kiedyś sam usiądzie za sterami szybowca.

Jego miłość do lotnictwa zaowocowała wyborem szkoły średniej, którą po 4 latach ukończył z tytułem mechanika lotniczego. W tym czasie zaczął też kurs pilota szybowcowego. To była adrenalina - początki były trudne - ciągłe wymioty, bóle głowy, ale nie zrażał się, tylko walczył ze swoją słabością. Później organizm  przyzwyczaił się do niewyobrażalnych przeciążeń i latanie stało się Jego miłością. Nie da się zliczyć godzin spędzonych

na lotnisku, tak samo jak nigdy nie dowiem się, ile razy jego życie wisiało na włosku. Czasem po miesiącach czy latach opowiadał o mrożących krew w żyłach akcjach, kiedy otarł się o śmierć.

Kiedyś wpadł w wir powietrza, który ściągał go w dół. Wtedy bez wahania wywrócił szybowiec do góry nogami, a kiedy nabrał już prędkości , wyciągnął szybowiec do góry wzdłuż stoku górskiego. Wtedy instruktor podziękował mu za ocalenie życia. Innym razem w trakcie schodzenia do lądowania na horyzoncie ,,wyrósł” nie wiadomo skąd płot i wtedy Paweł musiał poderwać szybowiec z powrotem w górę.

Doskonale wiedział, że ryzykuje życie. Był świadkiem awaryjnych lądowań i wypadków śmiertelnych - ale latanie było silniejsze od lęku. Tam w przestworzach był panem samego siebie, a jednocześnie wiedział,

jak niewiele od niego zależy.

Pasja do latania objawiła się też w pracy mechanika na lotnisku w Katowicach Pyrzowicach, gdzie odbywał praktyki w technikum oraz na górze Żar - tam powierzano mu różne odpowiedzialne zadania. Wszyscy widzieli,

że chłopak ma niezwykły talent  i umiejętności wybiegające daleko poza szkolną wiedzę. Szczególnie związał się z panem Jarkiem, któremu naprawiał samolot, a później tworzył dla niego kolejne wynalazki.

Najbardziej fascynujący był przyrząd, który namierzał samoloty przelatujące w pobliżu - taka prywatna wieża kontroli lotów w samolocie. Pamiętam, jak w trakcie budowy urządzenia biegał po naszej ulicy, by sprawdzić czy wszystko działa, a na ekranie komputera pokazywał mi samoloty, przelatujące nad naszym domem. Później były kolejne projekty - interkom dokończył już Krzysiek po śmierci Pawła.

W czasie nauki w technikum ciągle konstruował nowe wynalazki - głośnometr, który mierzył natężenie hałasu w pomieszczeniu, roboty, jeżdżące po wytyczonych liniach, wykrywacz kabli w ścianie, termometr do lodówki - chyba nie jestem w stanie wyliczyć  wszystkich Jego cudeniek. Byłam taka dumna z Jego dokonań, zawsze mu powtarzałam, że kiedyś będzie sławny i dostanie Nagrodę Nobla, za któryś z wynalazków.

Brał udział w wielu konkursach i projektach. Na studiach od razu ujawniły się jego talenty, pomimo nauki zdalnej rozpoczął na uczelni projekt, którego był sercem i mózgiem. Spotykał się z profesorami i rozmawiał z nimi jak równy z równym.

Był praktykiem - lata pracy na lotniskach, w Celmie, gdzie składał silniki, dawały mu znaczną przewagę. Zyskał szacunek i uznanie.

Na Jego talentach inżynierskich poznali się liczni znajomi, sąsiedzi, rodzina. Miał taką skrzynkę, z którą wyruszał na liczne naprawy. Naprawił piec centralnego ogrzewania u znajomych, założył instalację internetową

w domu i u sąsiadów, naprawił traktor dziadkowi, nie wspominając o naprawie Lanosa. Rozebrał samochód do ostatniej śrubki, wszystko wymienił, poświęcił temu całe serce, energię, zdolności, wszystko musiało ,,banglać” perfekcyjnie.

W 2020 roku w czasie wakacji zrobił kapitalny remont kuchni, jadalni i salonu. Pracował przez miesiąc od rana do późnej nocy - zaczął od wylewki na podłodze, dalej malowanie ścian, układanie paneli na podłodze

i kafelek na ścianach, poskładanie całej kuchni. Jeździł ze mną na zakupy - doradzał, jakie wybrać płytki na ścianę, jakie panele do kuchni. Miał świetny zmysł estetyczny i poczucie piękna, a przy tym znał się

na własnościach różnych materiałów. Jego rady zawsze były poparte wiedzą techniczną.

Zresztą zawsze chodził ze mną na zakupy  - rozumieliśmy się bez słów, każdy z nas wkładał do koszyka potrzebne artykuły spożywcze i tygodniowe zakupy dla naszej 8-osobowej rodziny mieliśmy zrobione w pół godziny.

Wiele rzeczy robiliśmy razem. Kuchnia to było nasze wspólne królestwo - Paweł z czasem przerósł mnie swoimi umiejętnościami i zaczął zastępować. Kiedy nadchodziły święta albo zbliżała się rodzinna uroczystość, cały dzień spędzał w kuchni.  Rewelacyjnie piekł ciasta. Jego biszkopty zawsze wyrastały na kilka centymetrów, a masy śmietanowe do tortów komponował według własnego pomysłu, najlepiej wychodziły mu te z serka mascarpone.

Przyrządzał też zawsze mięsa - po męsku je doprawiał. Paweł uwielbiał ostre potrawy, papryczki jalapeno zjadał jak pomidorki, oczywiście z pestkami. Kebab czy pizza zawsze z ostrym sosem. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, podobnie jak niska temperatura. Zawsze ubierał koszulki z krótkim rękawem czy to latem czy zimą. Wprawiał tym innych w odrętwienie, zwłaszcza naszych Księży, którzy zimą służyli przy ołtarzu

w kilku warstwach ubrań, a Paweł zawsze w krótkim rękawie. Śmiali się, że w dzieciństwie karmiłam go azbestem. Dzięki ogromnej tolerancji na zimno, mógł wędrować po górach, kiedy inni już zamarzali. Jego broda pokryta lodem przejdzie do historii.

            Podobnie jak do historii przejdą jego czerwone tenisówki z Big Stara. To były jego ulubione buty, kiedy jedne się zużyły, kupował następne, dokładnie taką samą parę. Chodził w nich 365 dni w roku niezależnie

od pogody. Nieraz pokłóciliśmy się z tego powodu, zwłaszcza kiedy padał śnieg albo w niedzielę, kiedy szedł w nich na Mszę Świętą. Najgorzej było wtedy, kiedy na Mszy był biskup, a ja nie mogłam go przekonać, że nie wypada iść w tych czerwonych ,,trepach”. Wyjątek stanowiły Święta Bożego Narodzenia, Triduum Paschalne i Wielkanoc - wtedy bez szemrania wskakiwał w garnitur i lakierki.

Kochał też swoje górskie buty marki Scarpa, towarzyszyły mu we wszystkich wędrówkach, również w tej ostatniej po Granatach i razem z nim spoczęły w trumnie, tak jak czerwone tenisówki. Będzie mógł wybierać,

w których chce biegać po niebiańskich górach.

            Paweł był mężczyzną niezwykle wrażliwym, co objawiało się w jego zamiłowaniu do muzyki, filmu, książek i fotografii.

Uwielbiał słuchać muzykę, nigdy nie rozstawał się ze słuchawkami. Z czasem jego pokój zamienił się w studio. Za ciężko zarobione pieniądze kupował sprzęt najwyższej klasy - odtwarzacz kaset, płyt CD, wzmacniacz angielskiej firmy NAD - oczywiście każdy z tych sprzętów wymagał naprawy. Paweł wszystko samodzielnie reperował i przywracał tym sprzętom drugie życie, a przede wszystkim idealne brzmienie. Rozkręcał silniczki, czyścił napędy tak długo, aż znalazł uszkodzone miejsce i je regenerował. Później dokupił kolumny, które przez wiele godzin ustawiał z zawodowym muzykiem, aż dźwięk był idealny.

Od tego czasu wielokrotnie zbieraliśmy się całą rodziną w pokoju Pawła, by słuchać muzyki, zwłaszcza ukochanego przez niego Hansa Zimmera. Szczególnym towarzyszem Pawła był Franuś. Nieraz prosił starszego brata, żeby włączył muzykę. Siadali wtedy na łóżku Pawła i odpływali w świat dźwięków. To dzięki tym chwilom Franek przyzwyczaił się do głośnych dźwięków i przestał się bać różnych odgłosów. 25 lipca, kiedy Paweł spadł

ze skały, na życzenie Franka również siedzieliśmy w pokoju Pawła słuchając muzyki. Nie wiadomo dlaczego akurat wtedy Franek zaciągnął nas do pokoju Pawła i prosił, żeby włączyć muzykę. On wiedział…

            Paweł uwielbiał też czytać książki, robił to oczywiście w nowoczesnej formie, czyli na e-booku. Miał wszystkie książki świata zawsze przy sobie i często wygodnie układał się na łóżku, by godzinami czytać książkę, która go wciągnęła. Były jednak pozycje, które musiał mieć w tradycyjnej formie - to książki Stephena Hawkinga, genialnego astrofizyka. ,,Krótka historia czasu”, ,,Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania” - zawsze będą stały na półce jego biblioteczki, zdziwione, że nikt do nich nie zagląda.

Książki Hawkinga są zresztą odzwierciedleniem kolejnej pasji Pawła - interesowało go wszystko, co wiązało się z kosmosem.

Czytał różne naukowe artykuły, obserwował działania agencji kosmicznych, nieraz wstawał w środku nocy, by śledzić start kolejnej rakiety, wynoszącej satelitę w kosmos. Znał różne ciekawostki dotyczące życia

w kosmosie, którymi się dzielił z nami przy kawie. Marzył, że kiedyś sam poleci w kosmos z ulubioną agencją SpaceX.

            Szczególna miłością Pawła była fotografia analogowa. Przejął od taty aparat Zenit i profesjonalnie zajął się nową pasją. Dokupił kilka obiektywów, przesłon, studiował poradniki dla fotografów. Był bardzo krytyczny w stosunku do swoich zdjęć. Często po wywołaniu filmu stwierdzał, że żadne zdjęcie nie nadaje się do wywołania na papierze.

A zdjęcia były piękne - oczywiście na większości widniały górskie pejzaże, najcudowniejsze ujęcia pokazywały góry zimą. Prawie nigdy na tych zdjęciach nie było jego czy Krzysia, z którym wędrował po górach. Nieraz złościłam się, że nie mają żadnego portretu na tle gór. Nie chciał, żeby robić mu zdjęcia - uciekał, zakrywał twarz dłońmi, ustawiał się tak, żeby nie było widać twarzy.

A teraz te zdjęcia, które udało się odnaleźć, są najdroższą pamiątką. Z wielkim trudem zbierane od rodziny, znajomych i kolegów Pawła. Dotykane, całowane, wywołują łzy, skurcz serca, niewypowiedziany ból i tęsknotę. Przeglądane codziennie w albumie, by najdroższa twarz nigdy nie wyblakła w pamięci.

Czuliśmy ogromny żal, kiedy okazało się, że ostatnie zdjęcia Pawła odeszły wraz z nim. Policja twierdziła, że aparat zagubił się. Ostatni świadek dramatycznych wydarzeń na Granatach. Jakim sposobem wypadł z plecaka? Czy Paweł miał go na szyi? Przecież nigdy w ten sposób nie nosił aparatu. Czy spadł ze skały, bo akurat robił zdjęcie? Więcej pytań niż odpowiedzi... 

Jakież było nasze zdziwienie i euforia zarazem, kiedy 2 miesiące po śmierci zadzwonił policjant z Zakopanego z informacją, że aparat się odnalazł. Jest cały rozbity, pokrzywiony, pełno na nim śladów uderzeń o skały, wgnieceń, błota. Mechanizmy nie działają.

Irek z Krzysiem zeszli z aparatem do piwnicy, by w całkowitej ciemności otworzyć go i ręcznie zwinąć film na rolkę w kasecie. W głowie kołatało się milion pytań. Czy film  jest naświetlony? Czy uda się ocalić choć kilka zdjęć? Czy otrzymamy odpowiedź na jakiekolwiek pytanie?

Zdjęcia ocalały, są trochę prześwietlone, film w kilku miejscach pęknął, ślady błota wkomponowały się w ostatnie górskie pejzaże z Granatów na Dolinę Pięciu Stawów i Dolinę Pańszczycy.

            Paweł był również wielkim miłośnikiem kina i filmu. Szczególnie kochał filmy, do których muzykę skomponował Hans Zimmer - ukochana ,,Incepcja”, ,,Interstellar”, ,,Ostatni Samuraj”, ,,Gladiator”, ,,Piraci

z Karaibów”. Z utęsknieniem czekał na ,,Diunę”, bo książka, na podstawie której powstał film, należała do jego ulubionych. Często wspólnie oglądaliśmy filmy, zwłaszcza przez weekend. Do historii przejdą ,,filmowe piątki” z colą, popcornem czy chipsami. Paweł był też częstym bywalcem kinowych seansów, uważał, że tylko w kinie można w pełni odkryć wartość filmu. Nigdy nie zapomnę wspólnego wyjazdu do Imaxa w Katowicach

na film ,,Tenet”, następnym razem mieliśmy jechać na ,,Diunę”. Tej premiery już nie doczekał.

Jednak ulubionym reżyserem Pawła był Quentin Tarantino i filmy ,,Pulp Fiction”, ,,Django”, ,,Nienawistna ósemka”, ,,Pewnego razu w Hollywood”.

            Paweł pasjonował się również Formułą F1, w niedzielne popołudnia często całą rodziną zasiadaliśmy w salonie, by przeżywać wydarzenia na torze wyścigowym. Każdy z nas komuś kibicował - Hamilton, Bottas, Verstappen, Leclerc – te nazwiska pozostaną w mojej pamięci. Razem z Krzysiem planowali wyjazd na wyścigi TT na wyspie Man.

Zawsze dbał, żeby cała rodzina zebrała się w salonie, kiedy odbywał się kolejny wyścig. Podobnie jak dbał o codzienne spotkania na popołudniowej kawie. Był inicjatorem rodzinnych spotkań, był niezwykle rodzinnym człowiekiem, w domu czuł się dobrze. Po swoich wyjazdach zawsze z utęsknieniem wracał do domu.

            Gromadził nas również na rodzinnej modlitwie. Często wieczorem wychodził z pokoju i wołał ,,rzykómy”. Jego zamiłowanie do gwary Śląska Cieszyńskiego budziło nie tylko nasze zdziwienie, ale przede wszystkim uśmiech na twarzy kolegów ze studiów. Kiedyś w czasie wakacji na Mazurach wraz z tatą oraz braćmi Krzysiem  i Szymonem popłynęli kajakami na męską wyprawę. Szaleństwom w zaroślach nie było końca, w końcu Paweł obsypany ,,chrobokami” zaczął krzyczeć w niebogłosy, a przepływający obok turyści zadali tylko jedno pytanie: ,,Panowie ze Śląska?”

            Każde wspomnienie wywołuje lawinę kolejnych obrazów, które sprawiają, że serce coraz bardziej pęka. Tak trudno przyjąć prawdę, wolę myśleć, że Paweł wyjechał na studia. Każda myśl, która pokazuje prawdę, przygniata do samej ziemi.

Od samego początku mam jeden obraz w głowie - widzę scenę z ,,Pasji” Mela Gibsona, kiedy po biczowaniu Jezusa, Maryja upada na ziemię i chustą z głowy ściera z ziemi krew Syna. Właśnie tak się czuję. Przytulam plecak Pawła, w którym odbył swą ostatnia wędrówkę, patrzę na ślady krwi, urwane paski, sprzączki, wyrwane fragmenty materiału i czuję to, co Maryja po śmierci Chrystusa - ,,a twoje serce miecz przeniknie”.

Wszystko budzi wspomnienia - w piwnicy w spiżarni stoi 6 paczek musli, które Paweł codziennie zjadał na śniadanie z jogurtem naturalnym. Zawsze kupowałam je na zapas, ciągle ich brakowało w sklepie, więc kiedy pojawiło się kilka opakowań, kupowałam wszystkie. A teraz stoją osamotnione i czekają na niebiańską ucztę.

Stoję nad Jego grobem i patrzę na górski pejzaż, który rozpościera się przede mną i widzę szlak, którym chodził do technikum. Zaczynał w Górkach wejściem na Zebrzydkę, a później dalej przez Błatnią, na Szyndzielnię

i do Bielska. Taki ,,spacerek” przed lekcjami otwierał Jego umysł i sprawiał, że chłonął jeszcze więcej.

Dotykam Jego ubrań, mapy, portfela, gdzie znajduję karteczkę:

,,Oto Ja posyłam anioła przed tobą,

aby cię strzegł w czasie twojej drogi

i doprowadził cię do miejsca,

które ci wyznaczyłem”  Wj 23,20

i pytam się, gdzie był jego Anioł Stróż, kiedy odpadł od ściany na Skrajnym Granacie?

Pewnie przyjął na siebie cały ciężar upadku...

Paweł zawsze chciał pomagać innym - był Honorowym Dawcą Krwi i Dawcą Szpiku, a teraz Jego ciało nie mogło już uratować nikogo.

Włączam Jego wieżę i słucham Hansa Zimmera, każdy dźwięk jest jak igła, która wbija się w całości w serce.

Patrzę na drzwi wejściowe z werandy i czekam aż się otworzą i wejdzie Paweł, położy plecak i pobiegnie do łazienki, żeby się umyć. Potem usiądzie przy stole i zajadając obiad, będzie opowiadał, co się wydarzyło

przez cały dzień. Następnie zrobi kawę i wszyscy się zbiegną, żeby nacieszyć się sobą i zjeść coś słodkiego.

To już nigdy nie wróci…

Ale Paweł jest z nami cały czas - przy każdym posiłku, na spacerze w lesie, ze mną w pracy (Odczułam to bardzo dobitnie, kiedy po pogrzebie wróciłam do pracy i musiałam przyjąć na stan biblioteki tysiące podręczników. Robiliśmy to zawsze razem, wymyślił metodę na szybkie wypożyczanie, a teraz mi ją przypomniał i reagował za każdym razem, kiedy popełniałam błąd.)

Jest w gwiazdach, promieniach słońca, każdej kropli deszczu, pięknym zachodzie słońca. Służy do każdej Mszy Świętej w naszym kościele i pilotuje wszystkie szybowce przelatujące nad naszym domem.

Ale przede wszystkim jest w górach - na każdym szlaku, w lekkim muśnięciu wiatru i wschodzie słońca nad Malinowską Skałą i Babią Górą. Czeka na mnie na każdym beskidzkim szczycie.

Do zobaczenia po drugiej stronie grani. 

Kontakt z rodziną

*
*